Walk in weakness
Znam pewnego spowiednika, który swoim penitentom do znudzenia powtarza, że nie jesteśmy na tym świecie po to, aby prężyć duchową muskulaturę i w ten sposób zdobywać szacunek Pana Boga. Nie, nie. Kto tak myśli najczęściej wpada w jakąś duchową panikę i depresję, bo więcej niż 3-4 dni i tak nie jest w stanie wytrwać w swoich postanowieniach o większej ilości modlitwy, o postach, o tym, o tamtym. A jak wytrwa dłużej niż 3-4 dni, to wpada w pychę. I wówczas Bóg już do niczego nie jest potrzebny.
Ów spowiednik powtarza penitentom, że całe nasze życie jest natomiast po to, aby nauczyć się „walk in weakness” (o mnichu z Anglii mówię, dlatego wtręt po angielsku). Tak, mamy słabości, mamy niedoskonałości, mamy to, mamy owo. Ale to nie powód, aby zamknąć się w lodówce i płakać. Trzeba iść, z tą naszą słabością i pewnością, że wystarczy nam Bożej łaski. Gdyby Bóg chciał perfekcyjnych i doskonałych, to by sobie ich w fabryce wyprodukował. Ale widać chce takich, którzy potrzebują drugiego i Drugiego. Bo miarą perfekcji nie jest nieskazitelność moralna, ale zdolność do wejścia w relację.
Franciszkańska homilia na dziś
LITURGIA SŁOWA
1. czytanie (Ez 2, 2-5)
Wstąpił we mnie duch, gdy do mnie mówił, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił. Powiedział mi: «Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni, czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich».
Ps 123 (122), 1b-2. 3-4 (R.: por. 1b)
Do Ciebie, Boże, wznoszę moje oczy
Do Ciebie wznoszę oczy, który mieszkasz w niebie. †
Jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów, *
jak oczy służebnicy na ręce jej pani,
tak oczy nasze ku Panu, Bogu naszemu, *
dopóki się nie zmiłuje nad nami.
Zmiłuj się nad nami, zmiłuj się, Panie, *
bo mamy już dosyć pogardy.
Ponad miarę nasza dusza jest nasycona *
szyderstwem zarozumialców i pysznych pogardą.
2. czytanie (2 Kor 12, 7-10)
Bracia:
Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
Alleluja, alleluja, alleluja
Pan posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.
Ewangelia (Mk 6, 1-6)
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».
I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.