Abba Włodzimierz z Konigórtka, odc. 9 – Poza kontrolą
Abba Włodek usiadł przed swoją chatką w Konigórtku. Ziewnął, nalał sobie herbaty i spojrzał w niebo. Zieleniało, piękniało. Wiosna. Wszędzie wiosna.
– Pan Włodzimierz? – wyrwał go z zamyślenia głos nieznajomego.
– Tak, Włodzimierz. – zdążył się przyzwyczaić, że przynajmniej raz na tydzień przychodzi ktoś, kto pyta, czy ma na imię Włodzimierz. – Widać, spodziewają się kogoś innego, może z siwą brodą, może z Wielkim Postem wyrytym głęboko na twarzy, nie wiadomo… – pomyślał.
– My jesteśmy z Urzędu Miasta, z Najwyższej Komisji d/s Nielegalnych Pustelni. Chcemy zadać kilka pytań.- stało przed nim trzech urzędników. Wyglądali na poważnych, nieprzekupnych i niesprzedajnych.
– Nawet nie wiedziałem, że istnieje taka komisja. To ile jest tych nielegalnych pustelni w regionie, że aż komisję żeście zrobili?
– Dwie. Ale trzeba skontrolować.
– A to naprawdę, gratulację za pomysł. Widać, że nie macie za wiele do roboty, skoro się takimi sprawami zajmujecie…
– Niech pan nie igra z ogniem, panie Włodzimierzu.
Abba Włodek pomyślał, że dzisiaj będzie ciężki dzień. Westchnął i zapytał:
-Kawy wam zrobić? Pstrągów nasmażyć? Usiądźcie, bo mnie stresujecie.
-Nie, dziękujemy. Chcemy pytać. Kto do pana przychodzi, jakich porad pan udziela, ile pan za to bierze, do kogo odprowadza pan podatki, czy ta działalność jest zarejestrowana. W zeszłym miesiącu odnotowano przynajmniej 45 polepszeń stanu zdrowia fizycznego i psychicznego w regionie, i wszystkie osoby były w Konigórtku. Może pan to wytłumaczyć?
– Widzę, że będzie z wami ciężko… – Abba Włodek wiedział, że z tego typu osobami nie ma co dyskutować. Postanowił zastosować starożytną strategię – „na Tischnera” – odpowiedzieć warto, żywo, i zniknąć.
– Nie wiem, kto do mnie przychodzi, bo o nazwiska nie pytam. O czym ludzie rozmawiają to tego wam nie powiem. Utrzymuję się z wykładów na Uniwersytecie Gdańskim – proszę sobie sprawdzić. W drugim semestrze. Na Wydziale Dźwiękoszczelności Lasu. I podatki odprowadzam tam. A co ludzie mi do skrzynki wrzucą – przekazuję na Caritas, proboszczowi Zwierzakowi w Funce. A jeśli chodzi o polepszenia stanu zdrowia – to proszę się zgłosić do Pana Boga. Ja o niczym nie wiem i Go nie kontroluję.
Wstał i poszedł w stronę gęstego lasu. Wiedział, że komisja zaraz sobie pójdzie. Gwizdnął. Zza chatki wyszedł jego wielki pies. Podszedł do członków komisji, powodując u nich palpitację, dysocjację, kakofonię i dysfunkcję. No bo gdzie tu uciec w środku lasu przed kłami takiego potwora? (Na marginesie warto dodać, że pies Włodka był łagodny jak baranek, ale skąd komisja mogła to wiedzieć…).
***
Komisja zniknęła. Włodek siedział nad Brdą, łowił pstrągi i myślał jak trudno jest zostawić Panu Bogu wolność. Chce On kogoś uzdrawiać w Konigortku przy pomocy ciszy, lasu, zieleni, szumu rzeki? To trza się cieszyć, a nie kontrolować… Przypomniał mu się fragment Ewangelii, w którym Jezus uzdrowił ślepego od urodzenia. Poza świątynią, poza systemem, z dala od kontroli komisji, z dala od nadzoru.
– Za każdym razem, jak próbujemy zamknąć Cię w klatce, skatalogować, skontrolować, przeliczyć, to pozbawiamy się jakiegoś dobra… W imię jakiegoś chorego przekonania, że wiemy lepiej komu się należy łaska… Panie Boże, daj mi wolność od takich myśli. I za każdym razem jak pomyślę, że wiem lepiej komu się jaka łaska należy – daj mi po uszach. Żebym nigdy nie stał się dzieckiem Bożym, który chce zamknąć swojego Ojca do jakiejś klatki…